Wieczorem trzeba być na zócalo (...) Jeżeli nie pójdziesz na zócalo, to tak, jakby nie było całego dnia*. To właśnie tam, na głównych placach miast, po zmroku zaczyna pulsować życie. Pucybuci mogą wreszcie odetchnąć po całodziennej pracy, mariachi sięgają po swoje instrumenty, a kawiarnie zapełniają się klientami.
Podczas trzymiesięcznej podróży po Ameryce Środkowej Michał Głombiowski wielokrotnie gości na zócalo, chłonąc smaki, zapachy, dźwięki i atmosferę tej, która podobno nigdy nie zasypia. Podczas podróży stara się być blisko tubylców; inicjuje rozmowy i stara się na tyle, na ile to możliwe, żyć tak jak oni - jeść lokalne potrawy czy przemieszczać się tamtejszymi środkami transportu. Tak zwane chicken busy to fenomen wymagający zarówno od pasażerów, jak i od obsługi pojazdu sporej ekwilibrystyki podczas wtłaczania do autobusu kolejnych osób oraz bagaży, a nawet zwierząt. Michał Głombiowski nie jest jednak turystą ceniącym sobie wygodę - brak komfortu podczas podróżowania rekompensuje fakt, że tylko w ten sposób może dotknąć życia Ameryki Środkowej i poczuć, że naprawdę tam j e s t. W Wieczorem przyjdź na zócalo nie ma więc miejsca na podsumowania przebytych kilometrów czy ilości zwiedzonych obiektów. Owszem, Głombiowski odwiedza również turystyczne miejsca, takie jak np. pozostałości po miastach Majów, ale nie po to, by odhaczyć je na liście obiektów "must see", lecz by zgłębić ich istotę i dzieje, zadumać się nad zaginioną cywilizacją.
Opowieść Michała Głombiowskiego jest idealnie zharmonizowana z klimatem właściwym dla szerokości geograficznej, w której się znalazł. Niespieszna, czasami męcząco duszna, gęsta od treści, innym razem lżejsza, jak powietrze po ożywczym deszczu. Warto spróbować... i rozsmakować się w niej.
*Michał Głombiowski, Wieczorem przyjdź na zócalo, Kraków 2013, s. 120.
0 komentarze:
Prześlij komentarz