poniedziałek, 10 lutego 2014


Niecały rok temu, przy okazji badania przyczyn tragedii na Broad Peaku, w mediach było głośno o himalaizmie. Zastanawiano się nie tylko nad dramatem konkretnych osób i możliwością uniknięcia zaistniałej sytuacji, ale również nad często niewyjaśnionym magnetyzmem gór i pragnieniem wspinania się, które obarczone jest ogromnym ryzykiem. Wokół polskiej wyprawy narosło wiele teorii i domysłów, nie wolnych od oskarżeń wobec tych, którzy przeżyli. Co typowe w takich sytuacjach, także w tym przypadku każdy czuł się ekspertem, nawet jeśli góry znał tylko z turystycznych wypadów w rodzime Tatry, tak różnych od wysokogórskich wypraw, na których człowiek w głównej mierze jest zdany tylko na siebie, a zdobycie szczytu często przeradza się w walkę o przetrwanie...

Monika Witkowska - podróżniczka, żeglarka i miłośniczka gór - na Everest wyruszyła nie tylko po to, aby spełnić swoje marzenie, ale również po to, by sprawdzić jak takie przedsięwzięcie wygląda od kuchni. Jak twierdzili jej znajomi, wystarczy zapłacić i już można odhaczyć zdobycie najwyższego szczytu świata na liście swoich osiągnięć. Nie dając wiary tym złośliwościom podróżniczka zaczęła solidne przygotowania do wyprawy, nie tylko pod względem gromadzenia niezbędnego sprzętu, ale i budowania formy. Opłaciło się, gdyż 23 maja, w pięćdziesiątym dniu wyprawy, stanęła na Dachu Świata. Pokłosiem tego osiągnięcia jest publikacja zatytułowana Everest. Góra Gór.

Książka Moniki Witkowskiej w głównej mierze składa się z dziennika 67-dniowej wyprawy, co początkowo budziło moje obawy. Spodziewałam się nudnych zapisków, które powinny pozostać w szufladzie ich autorki, a otrzymałam interesującą i barwną relację ukazującą kulisy wysokogórskiej wyprawy. Będąc bystrą obserwatorką zarejestrowała wszystko, co działo się w bazach - przypadkowe spotkania, nastroje panujące w obozach i pojawiające się problemy. Monika Witkowska nie wstydziła się także pisać o własnych emocjach i obawach potęgowanych doniesieniami o kolejnych zgonach, jak się bowiem okazuje to nie wyjścia w góry są najniebezpieczniejsze, ale niedostateczna aklimatyzacja. 

Relacja w wyprawy jest gęsto przetykana pięknymi fotografiami oraz ciekawostkami (zdobywcy Everestu, sporna wysokość góry, pierwsi zdobywcy, aklimatyzacja) prezentowanymi między stronami dziennika. Choć graficznie jest to rozwiązanie efektowne, wolałabym aby takie kompendium znalazło się na końcu książki - nie musiałabym stale rozpraszać swojej uwagi, mimo iż interesującymi, ale jednak pobocznymi treściami. W Evereście znalazłam również kilka małych niedociągnięć redakcyjnych - Monika Witkowska wspominając o uczestnikach pechowej wyprawy na Broad Peak pisze o Adamie Małku, który w rzeczywistości nosił imię Artur, natomiast jeden z przypisów wskazuje datę 16.05. jako dzień śmierci Aleksieja Bołotowa, podczas gdy autorka pisze o tym fakcie w dzienniku o jeden dzień wcześniej. Również sformułowanie "wziąć się za chabety" budzi moją wątpliwość - himalaiści nie mieli do dyspozycji (nawet lichych) koni, za to "łby" pełne ambicji, a czasami również drażliwości - owszem, i to za nie pewnego dnia wzięli się z Szerpami. 

Everest. Góra Gór to lektura obowiązkowa dla każdego miłośnika gór. Choć sama należę raczej do umiarkowanych zwolenników tego typu aktywności, książkę bez wahania dodaję do półki z ulubionymi pozycjami literatury podróżniczej. 

Bezdroża 2013

0 komentarze:

Prześlij komentarz