niedziela, 20 lutego 2011

Druga część trylogii 1Q84 nieco mnie zmęczyła. Z pewnością przyczyniła się do tego zarówno grypa, która zadomowiła się u mnie na dobre, jak i fakt, iż wolę realistyczną literaturę. Ale do rzeczy.

W pierwszym tomie Murakami wprowadził nas w świat instruktorki sztuk walki Aomame oraz Tengo, początkującego pisarza oraz nauczyciela matematyki. Tych dwoje dwadzieścia lat temu połączyło coś szczególnego. Uścisk dłoni i szczególne spojrzenie wyryły trwały ślad w ich sercach, którego nie są w stanie zatrzeć ani upływający czas, ani rozłąka. Mimo, iż obecnie nie wiedzą na swój temat niczego poza kilkoma faktami z dzieciństwa, działania bohaterów prowadzą ich w to samo miejsce - do świata, w którym na niebie unoszą się dwa księżyce. Wszystko wskazuje na to, że tych dwoje znów się spotka...

O ile pierwsza część była wprowadzeniem, zarysowaniem akcji, w drugiej ta ostatnia zaczyna się rozwijać. Aomame otrzymuje od starszej pani polecenie usunięcia przywódcy sekty Sakigake, co jest niezwykle trudne, gdyż mężczyzna nie pojawia się publicznie i jest świetnie strzeżony przez swoich ludzi. W życiu Tengo natomiast zachodzą niepokojące zmiany: znika jego kochanka, pojawia się natomiast niejaki Ushikawa, który ma dla mężczyzny podejrzana propozycję...

Trzeba przyznać, że Murakami ma ogromną wyobraźnię i talent. Wszystkie wątki rozpoczęte w tomie pierwszym w części drugiej zostają starannie kontynuowane, autor nie zostawia nas z uczuciem niedosytu. O ile poprzedni tom był bardziej realistyczny, w części drugiej nic już nie jest rzeczywiste i dosłowne.

Recenzję pierwszej części zakończyłam stwierdzeniem, iż chętnie skróciłabym niektóre partie. W tomie drugim znalazłam jeszcze więcej fragmentów, które nadawałyby się do takiego zabiegu. Wprawdzie erotyczne wstawki osiągnęły już właściwy sobie rozmiar, niektóre fragmenty powtarzały się jednak z przytłaczającą częstotliwością. Tak było np. w przypadku wspomnień Tengo na temat uścisku jego dłoni przez Aomame. Nie dość, że kwestia ta pojawiała się wielokrotnie, była rozwlekana w nieskończoność i powtarzana przy użyciu innych słów, ale bez wprowadzenia nowych treści, tak że nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jest to tylko "wypełniacz". Podobnie było w przypadku śmiercionośnego narzędzia Aomame - wielokrotne powtarzanie frazy, iż jest to specjalnie spreparowany szpikulec, przypominający szpikulec do lodu, było dla mnie nużące i sprawiało, że podczas lektury czułam się jak niezbyt uważny uczeń, któremu powtarza się po kilka razy to samo, żeby pewne informacje miały szansę zakorzenić się w umyśle.

Muza 2011
Tytuł oryginału: ichi-kew-hachi-yon
Tłumaczenie: Anna Zielińska-Elliott

3 komentarze:

  1. A ja dopiero zabrałam się za I tom i nawet nie wiedziałam że jest już drugi :) Murakami potrafi rozciągać opowieści - to fakt. Ciekawa jestem na ile dam się wciągnąć w tę.

    Jak na razie nic nie przebiło "Kafki nad morzem" i "Norwegian wood" :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czasami również miałam wrażenie, że niektóre fragmenty powtarzają się niepotrzebne, ale potem uznałam, że ufam Murakamiemu i skoro taki zabieg wprowadził, to tak być powinno i już. Jestem całkowicie bezkrytyczna wobec tego autora, eh...

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba nie sięgnę. Boję się, że przestanę cenić sobie Autora. "Norwegian Wood" to nie jest :)

    OdpowiedzUsuń