niedziela, 25 marca 2012

Po najnowszą książkę Irvinga Stone'a sięgnęłam nie tyle z powodu zainteresowania Jackiem Londonem, co ze względu na osobę autora. Opowieść o Darwinie wprost urzekła mnie, spodziewałam się więc kolejnej pasjonującej lektury. Moje oczekiwania częściowo zostały zaspokojone - historia była niezwykle wciągająca. Jack London okazał się być nie tylko pisarzem i tytułowym żeglarzem, ale i piratem ostrygowym, trampem, poszukiwaczem złota, a nawet reporterem wojennym! Kochał wolność, którą manifestował między innymi swoim nowatorskim podejściem do literatury. Drwił ze skostniałych norm i ckliwych romansideł, stawiając na realizm i naturalizm. Mimo, iż pisanie początkowo nie przynosiło dochodów, nie zarzucił tego zajęcia. Przeciwnie - był niezwykle pracowity i wytrwały. Działał według ustalonej normy, która nakazywała pisanie minimum tysiąca słów dziennie, przez co echa pisania "na akord", dla zarobku, pobrzmiewają w niektórych dziełach. Jack nie był jednak materialistą. Chętnie pożyczał pieniądze przyjaciołom, którzy nie kwapili się do zwrotu długów, co London uświadomił sobie dopiero wówczas, gdy sam był w potrzebie. Wydaje się, że nie miał żalu również do matki, która miała zdolność do trwonienia pieniędzy w niewytłumaczalny sposób.

Jack London. Żeglarz na koniu to historia pasjonująca i barwna, jednak czegoś zabrakło mi w sposobie jej opowiedzenia. Brakowało mi dialogów, które ożywiłyby opowieść i jej bohatera. Myślę, że nie bez wpływu na klimat książki pozostał także surowy przekład Kazimierza Piotrowskiego, jakże inny od tłumaczenia Hanny Pawlikowskiej-Gannon.

Muza 2012
Przekład: Kazimierz Piotrowski

0 komentarze:

Prześlij komentarz