Takie jest prawo gór: wszystko, co cięższe od piórka - spada w dół. To nie jest wina gór. To tylko prawo fizyki. To tylko natura przyrody, której częścią jesteśmy.*
Pamiętam ten dzień, jakby to było zaledwie wczoraj, a nie osiemnaście lat temu. Beztroskę tatrzańskich wakacji przerwał huk - w pobliską dolinę spadł śmigłowiec TOPR-u... Ciężko było uwierzyć w taką tragedię, ale dźwięki płynące z radia** wkrótce po katastrofie nie pozostawiały złudzeń. Ludzie gór, którzy przez wiele lat wydobywali potrzebujących z opresji lub towarzyszyli ofiarom w ich ostatniej górskiej wędrówce, teraz sami nie wrócili ze swojej misji.
Zapewne każdy, kto chodził po górskich szlakach, spotkał się z Tatrzańskim Ochotniczym Pogotowiem Ratunkowym, ale tak naprawdę niewiele osób wie, jak działa ta organizacja, z jakimi problemami borykają się jej członkowie oraz jak przebiega akcja ratunkowa. W sukurs przychodzi Michał Jagiełło, przez wiele lat działający w Pogotowiu, wraz ze swoją książką Wołanie w górach. Wypadki i akcje ratunkowe w Tatrach. Ta obszerna publikacja (ponad 800 stron, które dosłownie przygwoździły mnie na wiele długich dni) jest kroniką wypadków notowanych od początku działania TOPR-u do chwili obecnej. Dzięki zapiskom w Księdze Wypraw zachowały się szczegóły wielu działań ratowniczych, zarówno tych szczęśliwych, w wyniku których ludzkie życie było uratowane, jak i tych, które sprowadzały się do przykrego obowiązku znoszenia w dolinę ciała z symboliczną gałązką kosodrzewiny. Michał Jagiełło przytoczył wiele takich wypraw, często pozostawiających po sobie niesmak, szczególnie gdy po niej przychodzą oskarżenia rzucane pod adresem "leniwych" ratowników przez rodzinę ofiary, która w swoim bólu nie potrafi zrozumieć, że warunki atmosferyczne nie zawsze umożliwiają szybkie dotarcie do poszkodowanego.
Z kart książki wyłania się nie tylko historia ratownictwa tatrzańskiego, ale i nauka zachowania w górach. Przyznam, że choć w klapkach czy sandałach na Giewont nigdy się nie wybrałam, z wielu elementarnych kwestii nie zdawałam sobie sprawy. Nigdy nie miałam w zwyczaju brać ze sobą na szlak większej ilości żywności niż planowałam skonsumować czy ciepłej odzieży (nie mówiąc o śpiworze), co jest błędem, za który można czasem zapłacić ogromną cenę, a nawet przypłacić go życiem - nigdy nie wiadomo, czy los nie zaserwuje nam atrakcji w postaci nagłego załamania pogody czy noclegu w górach. Czasem wystarczy chwila nieuwagi by zabłądzić, a znalezienie właściwej drogi w stresie i narastającym zmęczeniu nie należy do czynności łatwych czy efektywnych. Zdarzały się przypadki, gdy znajdowano zamarzniętego turystę niemal przed drzwiami schroniska!
W książce nie brak historii poruszających, jak choćby opowieść o młodej parze, która zamarzła niedaleko schroniska i szlaku. Chłopak zdążył umieścić dziewczynę w śpiworze i wyruszyć na pomoc, niestety, nie zdążył po nią dotrzeć, gdyż 200 m dalej sam zamarzł... Znajdziemy tu także historie, od których włos jeży się na głowie ze zgrozy, jak w przypadku opowieści o sześcioletnim chłopcu, który nie dość, że zabrany w góry przez nieodpowiedzialnego ojca, to jeszcze pozostawiony na szlaku w chwili, gdy zabrakło mu sił na dalszą wędrówkę! Gdy ojciec sprowadził pomoc, chłopiec był już częściowo przysypany śniegiem! Aby zakończyć bardziej optymistycznym akcentem, przytoczę historię rezolutnego pana, który - mimo iż pozbawiony nogi - wybrał się na Krzyżne. Ponieważ pomylił drogę, zaliczył... Granaty i Orlą Perć! Gdyby nie to, że po drodze stracił kulę, wróciłby ze swojej wyprawy bez niczyjej pomocy!
Dla formalności dodam, iż książkę po stokroć polecam! Wołanie w górach to lektura obowiązkowa dla każdego taternika i górskiego turysty.
Iskry 2012
*Michał Jagiełło, Wołanie w górach. Wypadki i akcje ratunkowe w Tatrach, Iskry, Warszawa 2012, s.245.
**Był to Cień wielkiej góry Budki Suflera:
0 komentarze:
Prześlij komentarz