niedziela, 10 marca 2013

Macieja Kozłowskiego kojarzą chyba wszyscy. Aktor znany był z licznych ról teatralnych oraz filmowych (m.in. Stara baśń, Ogniem i mieczem, Psy, Kroll, Kiler, Generał Nil). Najczęściej wcielano go w role gangsterów, do których wydawał się być stworzony. Mimo iż nie otrzymywał głównych ról, był postacią wyrazistą i charyzmatyczną, a jego kreacje aktorskie łatwo zapadały w pamięć. A jaki był prywatnie, po zdjęciu maski odgrywanej roli? 

Autorką wspomnień o Maćku Kozłowskim jest jego żona, która postanowiła pokazać tylko jego prywatną twarz, zostawiając opracowanie monografii aktora znawcom tematu. Agnieszka Kowalska przedstawia go jako człowieka niezwykle delikatnego i wrażliwego, co całkowicie przeczy kreowanemu przez narzucone mu role wizerunku twardziela. Kozłowski był także idealnym partnerem życiowym - jego małżeństwo wydawało się być pełne harmonii oraz zrozumienia. Autorka była świadoma tego, że niejako konkuruje z teatrem, który był dla męża świętością i cokolwiek by się nie wydarzyło, na próbie Maciej musiał być. Artystyczne - ale odmienne - pasje (Kowalska jest malarką) nie tylko nadawały ich życiu specyficznej atmosfery, ale i zapewniały niezbędną przestrzeń życiową.

Agnieszka Kowalska zrezygnowała z tradycyjnego schematu stosowanego w biografiach. Chronologię zastąpiła słowami (lub wyrażeniami)-kluczami, wokół których skupiała poszczególne partie wspomnień. Opowiedziała czytelnikom o personaliach aktora, jego zawodzie, pasji, o miłości, ślubie i... o śmierci. Niestety, ja po lekturze czuję pewien niedosyt - może dlatego, że miejscami miałam wrażenie, że Maciek Kozłowski zaginął po drodze przytłoczony przemyśleniami autorki? Zgodnie z zapewnieniami na okładce spodziewałam się książki nie tylko o życiu aktora, ale i podnoszeniu się jego żony po tak dotkliwej stracie jaką jest śmierć ukochanej osoby. Mam jednak wrażenie, że tego właśnie zabrakło w Czasie na mnie... Agnieszka Kowalska przez temat przemknęła szybko i gładko, konkrety zastępując refleksjami na temat słów Tischnera, Prousta czy Twardowskiego. Liczyłam na bardziej przyziemne wynurzenia, które wycisną z moich oczu łzy; niestety, mimo iż łatwo się wzruszam, książka nie wyzwoliła we mnie żadnych emocji.

Czerwone i czarne 2013

1 komentarz: