©poczytajka |
Dzień po spotkaniu z Edem Vulliamym pobiegłam na kolejne spotkanie autorskie, które również skupiało się wokół książki wydanej przez Czarne w ramach serii Reportaż, a mianowicie Pyłu z landrynek. Grono zebrane w sali było bardzo kameralne, a sama autorka okazała się bardzo sympatyczną osobą.
Kto czytał moją recenzję Pyłu z landrynek zapewne pamięta, że książkę oceniłam raczej chłodno. Miałam wrażenie, że mimo iż była to w zamyśle książka o fiestach, za mało w niej... fiest właśnie. Zżymałam się na wypełniacze nie związane z tematem i na brak wyjaśnienia pewnych zachowań. Spotkanie z autorką książki w pewnym sensie rozjaśniło tę kwestię. Zapytana o sens fiest odpowiedziała, że długo szukała odpowiedzi na to pytanie i nie znalazła jej. Zawiła symbolika sięga tysiącleci wstecz i być może jest odbiciem tego, co dzikie i pierwotne, tego co u nas już zostało ucywilizowane i nie przetrwało w swojej naturalnej formie. Co ciekawe, miejscowi nie są przywiązani do historii czy tradycji jako formy kultywowania pewnego dziedzictwa swojego regionu - dla nich fiesty są okazją do zabawy i do wyzwolenia w sobie poczucia wolności. Podczas świętowania przestrzegane na co dzień normy zostają zniesione, można oddać się pijaństwu, a w osobę poważaną społecznie można rzucać cukierkami bez poniesienia konsekwencji. Może ze względu na brak ograniczeń fiesty nie są odpowiednio zabezpieczane, zamiast barierek wystarczają tabliczki ostrzegające o ryzyku śmierci i przekraczaniu ich na własną odpowiedzialność. Gdy dochodzi do wypadków śmiertelnych (np. podczas gonitwy z bykami), nie urządza się żałoby i nie odwołuje kolejnych wydarzeń, zabawa nadal trwa.
©poczytajka |
Dość ciekawe spojrzenie na to wszystko. My inaczej postrzegamy pewne sprawy i pewnie w naszym kraju takie chwile wyzwolenia byłyby surowo zakazane. Teraz poczułam się zachęcona do sięgnięcia po "Pył z landrynek".
OdpowiedzUsuń