sobota, 1 marca 2014

Czy może być bardziej banalny pomysł na kryminał niż opisanie kilku dni z życia płatnego zabójcy? Z pewnością może, ale prostsze koncepty Malcolm Mackay być może zostawił na przyszłość. Tymczasem Szkot poświęcił się "Trylogii z Glasgow", jednej z najciekawszych serii powieści kryminalnych, jakie w ostatnich latach opublikowano w Wielkiej Brytanii (jak informuje wydawnictwo na tylnej okładce). Poważnie traktując tę notatkę, szczerze współczuję Brytyjczykom tak głębokiej zapaści na kryminalnym rynku książkowym.

Pierwsza część trylogii, Lewis Winter musi umrzeć, opowiada historię Caluma MacLeana - płatnego zabójcy i wolnego strzelca, który otrzymuje zlecenie zlikwidowania narkotykowej płotki. Calum, wytrawny znawca swego fachu, najlepszy z najlepszych, zabiera się do sprawy z należytą starannością - najpierw rozważa wszystkie za i przeciw, waży czy zyski, które przyniesie mu przyjęcie pracy, przewyższą potencjalne straty. Następnie obserwuje życie codzienne swojej ofiary, starannie przygotowując się do wykonania wyroku śmierci. Wszystko przebiega według planu, który Calum ułożył sobie w głowie. Przewidziane komplikacje związane z wykonaniem zlecenia również szczególnie go nie zaskakują.

Czego więc brak książce? Brakować nie brakuje właściwie niczego, jest raczej zbyt rozdęta - za dużo rozdziałów, za dużo słów, za dużo powtórzeń. Po pierwsze, pomijając spis postaci (mający formę jak w dramacie) i epilog, powieść liczy sobie 43 rozdziały na 345 stronach. To, że rozdziały są krótkie nie przeszkadza. Denerwujący jest klucz podziału akcji kryminału - w zasadzie nie wiem czym się kierowano, gdyż wielokrotnie następujące po sobie partie tyczą się tych samych bohaterów, tej samej sprawy i właściwie są kontynuacją i nic nie stało na przeszkodzie by były połączone w jedno. Po drugie, rozumiem, że autor chciał pokazać rozterki towarzyszące płatnemu mordercy przy podejmowaniu decyzji o przyjęciu lub odrzuceniu propozycji pracy, ale czy trzeba to robić powtarzając kilka razy tę samą myśl kołaczącą się w głowie Caluma? Patrząc z perspektywy całej książki, zabójca jest ukazany jako osoba inteligentna, ale poszczególne fragmenty będące zapisem jego myśli, tego jak pojawiają się w kółko te same problemy... No cóż, wygląda na to, że jednak brak mu piątej klepki: [Calum] Przyszedł, bo potrzebuje pomocy w zleceniu i chce, żeby George mu pomógł. A George nie może odmówić. Taką ma pracę, to należy do jego obowiązków. Calum o tym wie. Domyśla się, że George chciałby mu pomóc, nawet gdyby nie musiał, więc go o tę pomoc prosi. Jest świadom, że George nie ma wyboru. George nie może zadzwonić do Jamiesona lub Younga i zapytać, czy musi mu pomóc. Wie bez pytania. Musi* - przyszedł o coś prosić, choć wiedział, że nie musi i, że jak poprosi, to tamten mu nie odmówi, bo odmówić nie może, bo taką ma pracę, że musi się zgodzić - autor pokusił się o nadmierny stopień komplikacji tego, co w rzeczywistości okazuje się być proste.

Koniec końców, mimo moich zastrzeżeń książkę czyta się szybko, choć fabuła wielokrotnie zwalnia z powodu roztrząsania przez postaci konsekwencji podjętych kroków (te fragmenty powieści pełnią podobną, choć okrojoną do jednej, funkcję co chór w starożytnych dramatach; tylko czy Mackay zrobił to świadomie, czy to tylko moje wrażenie?). Lektura ukaże czytelnikowi wyobrażenie autora o działaniu jakiejś części świata przestępczego i zasad w nim panujących. Ale też uświadomi, że starzy muszą iść na emeryturę i zrobić miejsce młodym i zdolnym oraz, że nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli i ci, którzy raz weszli na grząskie tereny mogą zostać wciągnięci przez bagno na zawsze. Mimo ukrywania się gdzieś głębiej pewnych uniwersalnych przesłań po kolejne pozycje z cyklu nie sięgnę.

* Malcolm Mackay, Lewis Winter musi umrzeć, Akurat, Warszawa 2014, s. 76.


Akurat 2014
Tytuł oryginału: The Necessary Death of Lewis Winter
Przekład: Miłosz Urban

0 komentarze:

Prześlij komentarz