Pod koniec lutego żona wyciągnęła mnie do Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha w Krakowie na spotkanie z Piotrem Bernardynem poświęcone jego książce. Po zakończeniu lektury okazało się, że Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima zostało prawie w całości przedstawione i omówione przez autora. Spotkanie momentami było nużące, ale książka zdecydowanie wypada na plus.
Piotr Bernardyn, który od ponad dziesięciu lat mieszka w Japonii, miał nieszczęście być w Tokio 11 marca 2011 roku, kiedy trzęsła się ziemia. Od własnych przeżyć związanych z tym dniem rozpoczął też książkę. Podzielił ją na dwie części - pierwsza opisuje reakcję Japończyków na trzęsienie ziemi i tsunami, druga - traktuje o katastrofie w elektrowni atomowej Fukushima Daiichi (Fukushima numer 1) i skutkach jakie przyniosło ono dla japońskiego i światowego postrzegania energii pochodzącej z atomu.
Japonia - Kraj Kwitnącej Wiśni, kraina nieomal mlekiem i miodem płynąca, przynajmniej tak mi się kojarzyło to państwo położone na czterech głównych i kilku tysiącach pozostałych wysp. Obszar pozbawiony naturalnych bogactw, wiecznie zagrożony trzęsieniami ziemi. Ponadto dwukrotnie doświadczony siłą bomby atomowej. Kraj, który musiał paść na kolana, ukorzyć się przed technologią i nauką, które przyczyniły się do zakończenia zmagań wojennych na Pacyfiku. Kraj ten po drugiej wojnie światowej podniósł się z klęczek i udowodnił, że jest zdolny na pokojowej drodze zawładnąć światem - Japonia stała się potentatem i pionierem wielu rozwiązań elektronicznych.
Mieszkańcy wysp wydawali mi się identycznymi jednostkami pracującymi przez całe życie w jednej firmie. I taki stereotyp o Japonii funkcjonował w moim umyśle do czasu lektury Słońca... Co się zmieniło w moim postrzeganiu Japonii i Japończyków? Czytając o reakcjach tokijczyków na trzęsienie ziemi miałem wrażenie, że czytam kolejny raz Rok 1984 - wszyscy jak roboty wykonują to co powinno się zrobić, współczują na zawołanie, pomagają na zawołanie, jakby byli pozbawieni własnych przemyśleń i reakcji - zero spontaniczności, wszystko wedle ustalonych reguł. Wyglądają jak trybiki w ogromnej maszynie społecznej, zawsze na swoim miejscu, bezmyślnie wypełniający zadania, przyjmujący postawy wyszkolone w procesie socjalizacji, kiedy to uczy się dzieci uśmiechu i zakazuje płaczu. Ludzie stają się nieomal tym z czego tak dobrze znamy Japonię - robotami, którym próbuje się nadać duszę i nauczyć samodzielnego myślenia. W takim społeczeństwie, totalnie konformistycznym, wydarzyła się największa awaria elektrowni atomowej od 1986 roku.
Mieszkańcy wysp wydawali mi się identycznymi jednostkami pracującymi przez całe życie w jednej firmie. I taki stereotyp o Japonii funkcjonował w moim umyśle do czasu lektury Słońca... Co się zmieniło w moim postrzeganiu Japonii i Japończyków? Czytając o reakcjach tokijczyków na trzęsienie ziemi miałem wrażenie, że czytam kolejny raz Rok 1984 - wszyscy jak roboty wykonują to co powinno się zrobić, współczują na zawołanie, pomagają na zawołanie, jakby byli pozbawieni własnych przemyśleń i reakcji - zero spontaniczności, wszystko wedle ustalonych reguł. Wyglądają jak trybiki w ogromnej maszynie społecznej, zawsze na swoim miejscu, bezmyślnie wypełniający zadania, przyjmujący postawy wyszkolone w procesie socjalizacji, kiedy to uczy się dzieci uśmiechu i zakazuje płaczu. Ludzie stają się nieomal tym z czego tak dobrze znamy Japonię - robotami, którym próbuje się nadać duszę i nauczyć samodzielnego myślenia. W takim społeczeństwie, totalnie konformistycznym, wydarzyła się największa awaria elektrowni atomowej od 1986 roku.
W wyniku trzęsienia ziemi powstała olbrzymia fala tsunami, która doprowadziła do uszkodzenia reaktorów w elektrowni numer 1. Kto jest odpowiedzialny za tę tragedię? Czy całkowitą odpowiedzialnością za wydarzenia w Fukushimie można obarczyć tylko społeczeństwo? Mam poczucie, że nie. Autor wydaje się oddzielać ścianą Japończyków, którzy co dzień zakładają garnitur i biegną do pracy w korporacjach, od tych jednostek, które nimi rządzą. Władza żyje jakby własnym życiem, a jednostki są im tylko potrzebne, aby potwierdzać i zatwierdzać jej pomysły. W takim środowisku powstały zwyrodniałe powiązania między polityką, biznesem i mediami. Autor ukazuje takie kurioza jak przypadek, gdy instytucja mająca nadzorować rynek energetyczny jest podległa ministerstwu, które ma tenże rynek promować. W dodatku osoby pracujące w tejże instytucji czy ministerstwie, po zakończeniu tam pracy zwykle znajdują zatrudnienie w przedsiębiorstwach energetycznych. I tak zamyka się błędne koło, bo kto będzie donosił na swoich obecnych kolegów z ministerstwa czy na przyszłych pracodawców, takich jak japoński gigant energetyczny TEPCO? Zaniedbania związane z wybuchem w reaktorze w Fukushimie i wydarzenia mające miejsce po nim autor wymienia z marszu, jak choćby ewakuacja ludzi ze zbyt małego obszaru czy panujące przekonanie o stuprocentowym bezpieczeństwie elektrowni, odpornych między innymi na trzęsienia ziemi i tsunami, a co za tym idzie - brak jakichkolwiek planów ewakuacji na wypadek awarii.
Piotr Bernardyn w swojej książce rysuje świat, który miał być bezpieczny, a okazał się kruchy i nieodporny, tylko dlatego, że takim postanowiła go stworzyć władza. Społeczeństwo jest na wskroś konformistyczne, nieomal utopijne, a antyutopiści przybierają postać biednych prowincjuszy, rybaków i rolników. Japonia jawi się jako kraj o specyficznym rozumieniu demokracji. Książka, odkrywając kulisy rynku energetycznego w tym jednym z najbardziej rozwiniętych gospodarczo krajów świata, ukazuje Japonię w zupełnie innym niż stereotypowe, świetle. Mnie osobiście zdjęła kilka klapek z oczu, które określały moje postrzeganie Japończyków i ich państwa. Równocześnie jest to śmieszne i straszne, że kraj tak zaawansowany technologicznie nie potrafi ustrzec się przed wielką falą.
Bezdroża/Helion 2014
Lubię takie książki. Tę już mam na swojej liście ;)
OdpowiedzUsuń