sobota, 23 maja 2015

Matka Makryna to jedna z tych książek, które od pierwszych stron czarują czytelnika słowem i przenoszą go w czasie do XIX wieku... i do czasów szkolnych i studenckich lektur. Jacek Dehnel przywołał czar języka polskiego, tę niepowtarzalną aurę zapomnianych słów, której wielokrotnie doświadczałam, a która gdzieś uleciała w natłoku potocznej polszczyzny serwowanej w większości współczesnych powieści. 

Ale Jacek Dehnel czaruje nie tylko słowem, lecz zwodzi także historią, wyprowadzając czytelnika na manowce. Podczas lektury pierwszych stron jest on świadkiem wyznania Makryny Mieczysławskiej, przeoryszy klasztoru unickich zakonnic w Mińsku, która skarży się na prześladowania spowodowane odmówieniem Rosji przejścia na prawosławie. Te sugestywne opisy siedmioletniej katorgi przeplatane są opowieścią Ireny Wińczowej, wdowy po rosyjskim wojskowym, dla której los również nie był łaskawy. Bita i pogardzana przez męża-alkoholika, po śmierci swojego oprawcy nie zaznała jednak ukojenia, gdyż w ówczesnym społeczeństwie kobiety w jej wieku uznawane były za bezużyteczne. Wnikliwy czytelnik zapewne znajdzie analogie w losach tych dwóch kobiet, i słusznie. Wraz z upływem stron te dwie historie coraz bardziej się zazębiają, przenikają, by w końcu spleść się w jedną całość... 

Wińczowa okazała się kobietą przebiegłą, świadomą tego, że albo zwycięży, albo przegra wolność, być może nawet życie. Stawka w tej grze była wysoka, ale rozgrywka toczyła się również o najwyższą wartość - przywrócenie zdeptanej godności. Gdy tylko nadarzyła się okazja, wdowa ruszyła przed siebie ze swoją historią i była w tym wszystkim tak wiarygodna, że zyskała nie tylko uwielbienie tłumów, ale i przychylność samego papieża.

Jak już wspomniałam, Matka Makryna została napisana fenomenalną polszczyzną! Rozsmakowywałam się w każdym zdaniu, nasyconym archaizmami i regionalizmami (na końcu powieści znajduje się słowniczek). Trafionym zabiegiem jest taka a nie inna konstrukcja powieści, w której monolog Mieczysławskiej przeplata się z monologiem Wińczowej - ja sama początkowo czułam się zwiedziona i nie potrafiłam odróżnić prawdy od kłamstwa. Co jest więc prawdą? 

Dehnel w powieści porusza wiele problemów społecznych XIX wieku, z których najmocniejszym akcentem wydaje się być sytuacja kobiet. Ze wspomnień Wińczowej wyłania się ogromny głód książek, do których kobiety nie były dopuszczane, jako tajemniczych, wręcz świętych przedmiotów. Jedynie przypadek - jak często w jej życiu - sprawił, że Irena nauczyła się czytać. Ówczesna kobieta nie była bytem autonomicznym, żyła w cieniu mężczyzny. Bohaterka powieści miała to nieszczęście, że nie mogła mieć dzieci i w jej odczuciu ten fakt zaważył na tym, jak była traktowana przez męża. To właśnie jej osobiste krzywdy były kanwą, na której powstały szczegółowe opowieści o torturach, którym poddawane były zakonnice z "jej" klasztoru.

Matkę Makrynę oczywiście gorąco polecam. Wprawdzie zdarzały się momenty, gdy przyłapywałam się na znużeniu, jednak w ogólnym rozrachunku jest to świetna powieść, której autor zadał sobie spory trud aby wiarygodnie przedstawić realia, w których żyła wielka mistyfikatorka: prześledził korespondencję, zapisy zeznań oszustki, notki prasowe, a także badania nad jej fenomenem, szperał w słownikach ówczesnej polszczyzny... 

Jeżeli pozostałe powieści Dehnela reprezentują ten sam poziom, "kupuję je" w ciemno.

W.A.B. 2014

1 komentarz:

  1. nie czytałam :) zapraszam do mnie na książkowe rozdanie! :)

    OdpowiedzUsuń