środa, 9 grudnia 2015

Kiedy książka ukazała się w 2013 roku, moja ekscytacja nie miała granic. Świetne recenzje na jakie natrafiałem tylko podsycały apetyt na lekturę. Minęły dwa lata i oto trafiła w moje ręce, w pełni potwierdzając entuzjastyczne opinie o książce.

Książka Bracia Sisters Patricka deWitta z początku wydawała się być zwyczajnym westernem. Akcja rozgrywa się w latach pięćdziesiątych XIX wieku, kiedy to za wielką wodą zapanowała specyficzna epidemia - gorączka złota. Ludzie rzucali całe dotychczasowe życie, porzucali rodziny, pewne posady, spokojną przyszłość, aby szybko się wzbogacić. Dwaj bracia Sisters, pracownicy niejakiego Komandora - człowieka, który prowadzi interesy w niemal całej Ameryce, od wschodu aż po zachód - wyruszają, aby wykonać kolejne zlecenie. A fach mają w rękach nie byle jaki - są rewolwerowcami. Mają zlikwidować pewną osobę, która... No właśnie, dlaczego mają ją zabić? Sami tego nie wiedzą, ale szefa o takie sprawy się nie pyta. Wyruszają w podróż. Kilka miesięcy spędzonych na koniach obfituje w moc przygód i kontaktów z barwnymi postaciami.

Mimo tego, że Charlie i Eli są braćmi, mają ze sobą niewiele wspólnego - łączy ich nazwisko, zawód i cel, czyli wykonanie zlecenia. Dla Eliego ma to być ostatnia praca dla Komandora, Charlie chce ją kontynuować. Pierwszego nachodzą wątpliwości czy to, co robią jest moralne, czy zabijając ludzi na zlecenie zawsze postępują słusznie - czym innym jest zastrzelić niegodziwca, a inaczej gdy ofiarą jest ktoś sprawiedliwy czy uczciwy. Drugi z nich sięga po rewolwer, bo tak się umówił ze swoim pracodawcą, żyje z dnia na dzień, nie roztrząsając kwestii moralnych swojego postępowania i fachu. Ta często nieujawniana odmienność postaw prowadzi do wielu tarć. Inną przyczyną niesnasek są wady, które są wywlekane w najmniej odpowiednich momentach, tak, żeby ukłuły jak najmocniej. Sprzeczki, wzajemne docinki, obrazy, szturchańce - ot, szara codzienność, jak to u rodzeństwa. Ale z czasem, gdy podróż przez Amerykę zbliża się do finału, widać, że postawa braci się zmienia - wspólne spędzanie całego życia w końcu pociąga za sobą, może wymuszoną, ale jednak jakąś formę tolerancji dla drugiej osoby. Poza tym, że główni bohaterowie mają bardzo, jak na rewolwerowców, rozbudowane życie wewnętrzne, to są do bólu stereotypowi. Bez mrugnięcia okiem wyciągają swoje giwery i zabijają nie tylko tych, na których otrzymali zlecenie, ale także tych, którzy nieopatrznie stanęli im na drodze. Zatrzymują się w małomiasteczkowych saloonach, przejeżdżają przez zapadłe dziury. 

Wydawałoby się, że to zwykły western - deWitt odkopał z czeluści zapomnienia Dziki Zachód jaki pamiętam z Bonanzy i filmów z Clintem Eastwoodem: miasteczka bez utwardzonych dróg, wiecznie zabłocone albo całe zapylone, z obowiązkowym barem, hotelem i burdelem. Przypomniał też obszarpańców z obłędem w oczach, którzy z nieustającą nadzieją płukali piasek w poszukiwaniu płatków złota. Ale oprócz tła, które buduje cały świat książki, mamy do czynienia z czarnym humorem, ironią, absurdem i mocno zarysowanymi postaciami. Tytułowi bohaterowie przechodzą wewnętrzne przeobrażenie, sami wywracają sobie świat do góry nogami. I chyba wcale nie jest im z tym źle. 

Patrick deWitt stworzył powieść drogi żywcem wyjętą z filmów braci Coen (na przykład z Prawdziwego męstwa). I chętnie bym obejrzał Braci Sisters w ich wydaniu.

Czarne 2013
Przełożył: Paweł Schreiber
Tytuł oryginału: The Sisters Brothers

1 komentarz:

  1. Lubię takie książki - napisane idealnie pod film, obrazowe, realistyczne, wciągające. Ale Dziki Zachód to już nie do końca moja bajka :)

    OdpowiedzUsuń