Podróż rozpoczęła się w marcu 1936 roku, kiedy autor usłyszał odjeżdżające pociągi. Nie byłoby w tym nic dziwnego, jednak... Karinthy nie znajdował się na dworcu, ani nawet w jego pobliżu! Siedział w kawiarni, rozmyślając o sztuce. Szybko zorientował się, że ma halucynacje. Lekarz przypisał te objawy zapaleniu ucha. Jednak dolegliwości, zamiast minąć, nasiliły się. Karinthy rejestrował kolejne objawy choroby: zawroty głowy, omdlenia, wymioty, w końcu nabrał przeświadczenia, że jest to spowodowane guzem mózgu. Ostatni, "brakujący" objaw potwierdził tę diagnozę - krwiak na dnie oka spowodował znaczną utratę wzroku.
Zaskakujący jest stosunek autora do intruza w jego organizmie. Pisarz wydaje się całkowicie pogodzony z chorobą, można by rzec, że żyje ze swoim guzem w swoistej symbiozie. W pewnym sensie czuje się nawet dumny, gdyż dzięki niemu stał się głośny i zewsząd otaczają go przejawy troski. O guzie pisze z dystansem i w żartobliwym tonie. Operację usunięcia guza przeprowadzono jedynie pod miejscowym znieczuleniem, gdyż świadomość pacjenta podczas zabiegu znacznie podnosiła szansę na jej powodzenie. Pisarz, interesujący się medycyną, wiernie opisuje jej przebieg - niemal słyszymy wiertarkę zgrzytającą o czaszkę i chlupnięcia w jej wnętrzu. Guz został z powodzeniem usunięty, za co na ostatnich kartach książki pacjent dziękuje doktorowi Olivecronie. Jak wiemy, Karinthy zmarł po dwóch latach.
0 komentarze:
Prześlij komentarz