poniedziałek, 23 maja 2011

Skandynawia jakoś nigdy szczególnie mnie nie pociągała, po książkę Aldony Urbankiewicz sięgnęłam z innego powodu. Mnie, jako kobietę kochającą podróże, zainteresowała szczególnie kwestia podróżowania z dzieckiem, szczególnie tak małym jak Mikołaj, nazywany przez rodziców Miśkiem. Rzecz, która wydawała mi się nie do przejścia, okazała się wykonalna. Autorka z mężem i z 14-miesięcznym synkiem pokonali 6900 km w 18 dni, przemierzając aż 7 krajów. Aldona Urbankiewicz sięga pamięcią także do skandynawskiej przygody sprzed dwóch lat, kiedy Miśka nie było jeszcze na świecie; czasami zacierały mi się granice i nie wiedziałam, o której podróży mowa. 

Wbrew tytułowi, a dokładniej jego drugiej części, nie jest to poradnik, lecz relacja z podróży. Sama autorka mówi o swoich zapiskach: Ta nasza opowieść, która się pisze, to nie przewodnik, nie muszę opowiedzieć tu o wszystkim, to moje życie, ja je piszę, w taki, a nie inny sposób. Jeżeli ktoś będzie szukał w lekturze odpowiedzi na tytułowe pytanie, zawiedzie się. Podróż taka wcale nie jest łatwa, gdyż trzeba wszystkie kwestie dostosowywać do małego współpasażera; do tanich też bym jej nie zaliczyła. Wynajęcie campera to wydatek rzędu plus minus 200 zł za dobę. Do tego dochodzą opłaty za pola namiotowe, opłaty drogowe (sam wjazd do tunelu prowadzącego na Nordkapp to wydatek rzędu 215 koron norweskich; 1 NOK to ok. 0,5 PLN...), promy (w jednym dniu za transport promowy i kolejowy wydali ok. 640 PLN) i oczywiście wyżywienie. Nie twierdzę, że wyprawa ta jest bardzo droga, bo posiadając mobilny dom oszczędzamy wiele na noclegach, ale nie zaliczyłabym takiej podróży do niskobudżetowych. Odchodząc od kwestii finansowych warto zwrócić uwagę na przesłanie książki. Często wydaje nam się, że dziecko jest ograniczeniem w korzystaniu z życia, w realizowaniu się na różnych polach. Aldona Urbankiewicz pokazuje, że nic bardziej mylnego! Richard Bach powiedział kiedyś, że każde marzenie dane jest nam wraz z mocą potrzebną do jego spełnienia. Najczęściej więc właśnie sami dla siebie jesteśmy ograniczeniem. 

Warto także wspomnieć o szacie graficznej książki. Kredowany papier, liczne zdjęcia (tylko ten fotomontaż z okładki mnie razi...) i mały, poręczny format - w sam raz do torebki czy plecaka. Po lekturze miałam tylko jedno zastrzeżenie - brak mapek do każdego etapu podróży był bardzo niewygodny, gdyż często musiałam sięgać po mapę. Mimo to już się nie mogę doczekać kolejnej wyprawy z małym Miśkiem, który tym razem uda się do Portugalii.  

Prószyński 2011

1 komentarz: