Przy tej lekturze przypomniałem sobie, że to od kryminałów zaczęło się moje czytanie książek na poważnie. Choć pierwszą książką, po którą sięgnąłem świadomie i z własnej woli były prawdopodobnie Bajki robotów Lema, to właśnie po dość dużej ilości przeczytanych powieści kryminalnych przesunąłem
swoje literackie zainteresowania w kierunku fantastyki. Po kilkunastu latach powróciłem do zarzuconego gatunku i w ciągu ostatniego roku już drugi raz miałem przyjemność zagłębić się w świat policjantów i morderców.
10 opowiadań zebranych na 300 stronach książki Mogliby w końcu kogoś zabić czyta się bardzo szybko - w ogóle mam wrażenie, że jest to nieodłączna cecha gatunku. Oczywiście, temat jest oklepany - zbrodnia, trup, dochodzenie - nic nowego. Bohaterzy też posiadają cechy klasyczne dla kryminału - po stronie zła występują małomówne bliźniaczki, stateczna i pedantyczna kobieta w średnim wieku, psychopata, policjant mający na uwadze "prośbę" przełożonego, zazdrosny mąż czy kochanka; czasem po prostu tak wychodzi, że ktoś ginie, jakby przez przypadek. Po stronie ofiar znajdują się: natrętny sąsiad, dbający o kondycję fizyczną ojciec, niewierna żona, przypadkowy zakochany facet czy niewinni ludzie. Ci źli i ci pokrzywdzeni oraz stróże prawa są bohaterami w większości przeciętnych opowiadań zgromadzonych w zbiorze.
Wśród tych dziesięciu krótkich tekstów końca tylko jednego nie mogłem się doczekać - pomysł na przedstawienie akcji w formie maili pisanych przez kobietę do ukochanego (jaki to środek zastosowała Agnieszka Szczepańska w Łańcuchu) może i zasługuje na wyróżnienie za nowatorstwo, ale sam sposób opisania zdarzeń ciągnie się niemiłosiernie i nuży, a ponadto styl "wypowiedzi", niejednokrotnie infantylny, denerwuje i zniechęca. Na drugim końcu plasują się Blondynki Katarzyny Rogińskiej, Kosztowny błąd Jacka Skowrońskiego i Fotografia z wystawy Artura Górskiego. Pierwszemu z wymienionych opowiadań daję ogromnego plusa za genialną konstrukcję fabuły - otrzymywane cały czas wskazówki z jednej strony wyprowadzały mnie w pole, z drugiej zaś podsuwały rozwiązanie, którego nie zauważałem, i które pojawiło się nagle i niespodziewanie - dopiero na ostatniej stronie uświadomiłem sobie kto popełnił morderstwo. Kosztowny błąd to nieustanna zmiana wartkiej akcji, gdzie jeden bohater jest poszkodowany przez drugiego, by za chwilę wejść w jego buty i zastraszać go. Autor całkiem zwiódł moją intuicję - kto w końcu okazał się być ofiarą, a kto był początkową iskrą zapalającą ciąg wydarzeń? Dzieło Artura Górskiego dorzucam na deser - może nie jest ono porywające, ale pomysł, żeby opisać zamach na pierwszego prezydenta II RP i wprowadzić w głowie czytelnika zamęt związany z pytaniem, które zadaje sobie nadzorujący śledztwo policjant, czy aby na pewno to Eligiusz Niewiadomski dopuścił się zamordowania głowy państwa, jest ciekawy i zasługujący na tę oto wzmiankę.
Wśród tych dziesięciu krótkich tekstów końca tylko jednego nie mogłem się doczekać - pomysł na przedstawienie akcji w formie maili pisanych przez kobietę do ukochanego (jaki to środek zastosowała Agnieszka Szczepańska w Łańcuchu) może i zasługuje na wyróżnienie za nowatorstwo, ale sam sposób opisania zdarzeń ciągnie się niemiłosiernie i nuży, a ponadto styl "wypowiedzi", niejednokrotnie infantylny, denerwuje i zniechęca. Na drugim końcu plasują się Blondynki Katarzyny Rogińskiej, Kosztowny błąd Jacka Skowrońskiego i Fotografia z wystawy Artura Górskiego. Pierwszemu z wymienionych opowiadań daję ogromnego plusa za genialną konstrukcję fabuły - otrzymywane cały czas wskazówki z jednej strony wyprowadzały mnie w pole, z drugiej zaś podsuwały rozwiązanie, którego nie zauważałem, i które pojawiło się nagle i niespodziewanie - dopiero na ostatniej stronie uświadomiłem sobie kto popełnił morderstwo. Kosztowny błąd to nieustanna zmiana wartkiej akcji, gdzie jeden bohater jest poszkodowany przez drugiego, by za chwilę wejść w jego buty i zastraszać go. Autor całkiem zwiódł moją intuicję - kto w końcu okazał się być ofiarą, a kto był początkową iskrą zapalającą ciąg wydarzeń? Dzieło Artura Górskiego dorzucam na deser - może nie jest ono porywające, ale pomysł, żeby opisać zamach na pierwszego prezydenta II RP i wprowadzić w głowie czytelnika zamęt związany z pytaniem, które zadaje sobie nadzorujący śledztwo policjant, czy aby na pewno to Eligiusz Niewiadomski dopuścił się zamordowania głowy państwa, jest ciekawy i zasługujący na tę oto wzmiankę.
Dla tych trzech opowiadań warto sięgnąć po ten zbiór.
Oficynka 2010
0 komentarze:
Prześlij komentarz