środa, 10 lipca 2013


Kto śledzi nowości literackie o tematyce podróżniczej zapewne zauważył okresową modę na niektóre części świata. Wojciech Cejrowski zwrócił uwagę szerokiego grona odbiorców (wszak nie tylko pisze książki, ale i prowadzi emitowany w telewizji publicznej program "Boso przez świat") na Amerykę Południową, a zwłaszcza terytoria znajdujące się na terenie amazońskiej dżungli. Po jakimś czasie piszący podróżnicy (pan Wojtek w swoim programie również) zainteresowali się Azją: Chinami, Japonią, Tajlandią, Wietnamem, dokąd częściej niż dotychczas zaczęli udawać się także zwykli turyści, dla których wcześniej rejony te nie były tak dostępne jak dzisiaj. Ostatnie lata to także zwrot w kierunku Azji mniej znanej - tutaj wyobraźnię wielu podróżników (i moją również!) rozpalają byłe republiki ZSRR oraz Jedwabny Szlak. A Stany Zjednoczone? Wprawdzie marzeniem wielu jest przebycie legendarnej Route 66, ale podróż po USA nie jest tematem często podejmowanym w literaturze (wyjątkiem jest książka Doroty Warakomskiej Droga 66). Wobec tego faktu książka Wolfganga Büschera, który nie tylko podjął się podróży przez Amerykę oraz jej opisania, ale... drogę przebył pieszo, nabiera niezwykłości! Wiedząc, że z North Portal, przejścia granicznego między Stanami Zjednoczonymi a Kanadą, oraz Matamoros w Meksyku, gdzie zakończyła się podróż mężczyzny, w linii prostej jest ponad 3000 km odległości, i to często trudnego terenu (miejsca słabo zaludnione, prerie, pustynie), wyprawa taka budzi podziw. Ale nie tylko nieprzyjazny teren był czynnikiem zagrożenia. Zarówno przed podjęciem wyprawy, jak i już w jej trakcie, Büscher słyszał wiele ostrzeżeń. Obawę napotkanych osób budziły nie tyko dzikie zwierzęta jak lew górski czy kujoty, ale również ludzie, którzy nie wszędzie są przyjaźnie nastawieni do drugiego człowieka. Mimo to podróżnik nie zniechęcił się i brnął naprzód, czasami odnosiłam wrażenie, że wszystko robi na przekór, za nic mając rady innych. 

Oczywiście, nie całą drogę przebył pieszo, korzystał czasami z propozycji podwiezienia i nawet w rejonach, przed którymi go ostrzegano, okazywało się, że spotykał się z ogromną życzliwością. Widziałem Amerykę, królestwo naszych czasów. Ja, ten naiwniak, przeszedłem przez nią całą jak namaszczony, niedotykalny, nikt nie podniósł na mnie ręki, zabierano mnie po drodze, wyciągano spod deszczu i z upału, pojono mnie, kiedy doskwierało mi pragnienie, i chętnie dzielono się wspomnieniami - amerykańską niekończącą się pieśnią, do której ciągle dodawano są nowe zwrotki.* Taką jak opowieść o tytułowym mieście-widmie, wyrosłym z pogoni za marzeniami i ucieleśniającym serce i ból, dwa bieguny amerykańskiej paraboli**

Wolfgang Büscher i jego Hartland są dowodem na to, iż świat nie jest tak niebezpiecznym miejscem, jak się uważa, trzeba tylko mu zaufać i otworzyć się na nowe doświadczenia. Tylko wówczas kraj, do którego zawitamy, pokaże nam swoją prawdziwą, nieznaną twarz. Inną niż znamy z mediów, daleką od wielkiej polityki, spokojną, nostalgiczną. 

*Wolfgang Büscher, Hartland. Pieszo przez Amerykę, Czarne 2013, s. 270.
**Jw., s. 35.

Czarne 2013
Seria: Orient Express
Tytuł oryginału: Hartland: Zu Fuss durch Amerika
Przekład: Katarzyna Weintraub

3 komentarze:

  1. Zdecydowanie moje klimaty, bo Ameryka głęboko mi w sercu siedzi i marzeniem moim jest ją zwiedzić, może niekoniecznie pieszo, bo ja trochę tchorz jestem, ale książkę o tym bez żadnych oporów chętnie bym przeczytała. Zainteresowałaś mnie bardzo! Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest motto wszystkich chyba podróżników: wierzyć w drugiego człowieka. Jasne, że to ryzykowne, ale mi życie pokazało, że im mniej spodziewasz się niebezpieczeństw podczas podróży, tym więcej dobra cię spotyka :)

    OdpowiedzUsuń