czwartek, 16 października 2014


Każdy z nas ma swoje ukochane miejsce, które przyciąga go niczym magnes i które stale każe do siebie wracać. Dla mnie takim miejscem jest Podlasie, a w szczególności Biebrzański Park Narodowy będący dla mnie uosobieniem raju. Kraina ta miesza w wielu głowach, powodując przyjemny stan upojenia jej krajobrazem, naturą i atmosferą. To właśnie Biebrza poznała mnie z Wiktorem Wołkowem, gdy w maju tego roku, po raz kolejny zresztą, odwiedziłam Burzyn. W tej niewielkiej, ale oferującej wspaniałe krajobrazy miejscowości, postawiono tablicę pamiątkową, a wieżę widokową nazwano imieniem nieżyjącego już fotografa, o którym wcześniej - aż wstyd przyznać - nie słyszałam.

Wiktor Wołkow fotografował Podlasie przez pół wieku, dzień po dniu wracając w te same miejsca. Bywając w innych regionach nie wyciągał aparatu, ponieważ nie potrafił i nie chciał utrwalać świata, w którym był tylko chwilowym gościem. Za takie pośpieszne fotografowanie skrytykował "znanego fotografa", który przyjechał na Podlasie na 5 minut, poustawiał ludzi, popstrykał i odjechał (podejrzewam, że chodziło mu o Tomasza Tomaszewskiego i jego album Zapewnia się atmosferę życzliwości). Wołkow nigdzie się nie śpieszył, wręcz przeciwnie - spędzał długie godziny na oczekiwaniu na odpowiednie światło czy zapakowanie fury sianem przez chłopa, który nie był świadomy tego, iż jego praca zainteresowała wybitnego fotografa. Dyskrecję zapewniały Wołkowowi teleobiektywy lustrzane, którymi nie tylko portretował mieszkańców i przyrodę Podlasia, ale również uparcie utrwalał krajobrazy, wbrew powszechnemu przekonaniu, iż do tego celu najodpowiedniejsze są obiektywy szerokokątne. Fotograf lubił sposób, w jaki teleobiektywy skracają perspektywę; widząc efekt tego wyboru trudno nie przyznać mu racji. Wszelkie niedoskonałości jego fotografii - chylący się horyzont czy rozedrganie, jak trafnie nazwała to Bożena Walencik - zostały przekute na zaletę, gdyż uosabiają magię Podlasia w większym stopniu niż współczesne, wygładzone w programach graficznych cyfrowe kadry (Wołkow fotografował analogowo). Jedna z rozmówczyń Piotra Brysacza i Andrzeja Kalinowskiego zastanawia się jaki dar pozwalał fotografikowi pokazywać to, czego inni nie dostrzegali; nawet gdy stali obok niego i patrzyli na tę samą scenę, jawiła im się zupełnie inaczej, mniej atrakcyjnie niż Wołkowowi. 

Podlaskie. Najpiękniejsze miejsca. Wędrówki Wiktora Wołkowa to książka wielowymiarowa. Przede wszystkim są to wspomnienia przyjaciół fotografa, z których wyłania się obraz małomównego, rosłego mężczyzny o wielkim sercu i wrażliwości pozwalającej dostrzec to, co umyka uwadze innych. To także album z pięknymi fotografiami, które są próbą ocalenia świata i uzupełnieniem portretu artysty. Podlaskie... to wreszcie także przewodnik po miejscach ukochanych przez fotografa, pozwalający na ich dokładne zlokalizowanie. Będąc kolejny raz na Podlasiu poszukam Wołkowa w mgłach, bo on gdzieś w tych mgłach na pewno jest... Bo człowiek nie może tak po prostu zabrać się i odejść, a już na pewno nie Wiktor...*

*Piotr Brysacz, Andrzej Kalinowski, Podlaskie. Najpiękniejsze miejsca. Wędrówki Wiktora Wołkowa, Białystok 2014, s. 129.

Fundacja Sąsiedzi 2014

2 komentarze:

  1. Lubię wydania Fundacji Sąsiedzi. Właśnie idzie do mnie coś o szamanach ;) A Podlasie wielbię równie mocno, choć często nie bywam. Tamte lasy są inne niż nawet te moje warmińskie... Czy fotografie w książce są czarno-białe? Bo tak wydana została "Białoruś".

    OdpowiedzUsuń
  2. Kilka dni temu byłam na spotkaniu z autorami "Czterech zachodnich staruch" - zapowiada się bardzo ciekawa lektura!
    "Podlaskie..." zostało wydane jak album - w twardej oprawie i na kredowym papierze. Fotografie (często są to dwustronicowe rozkładówki) są kolorowe. Sporo straciłyby na swym uroku gdyby pozbawiono je barw.

    OdpowiedzUsuń